
12 marca. 2020AD roku wielkiej zarazy.
Rześki poranek budzi w rybackich wioskach silnikiem kutrów rybackich. Więc i czas pobuszować po statku jakąś kawę zlokalizować. Załoga śpi bo piła w nocy. Marynarze to marynarze, pewne rzeczy tam się nie zmieniają. Miałem kiedyś na wczasach marynarza z żoną. To pił przez całe 10 dni, na posiłki nie schodził, nad może nie poszedł ani razu. No iw sumie po co? W końcu na statku mu morza nie brakuje. Zapytałem jego żony, to jak ten statek gdziekolwiek pływa jak tam tak piją. To to wyjaśniła mi , że dziś to już marynarze nie mają tak jak na filmach o piratach którzy mieli tylko w w głowie panienki i rum. Teraz na statkach jest całkowita prohibicja. Jak przyjedzie z rejsu to sobie odbija wtedy. Odbił więc chyba za jakiś rejs oceaniczny i jeszcze wypił za pół następnego. Chłop się tak po prostu resetował. No ale jakim cudem spałem dziś na statku to zaraz do tego dojdę. Jako, że pozałatwiałem wszelakie swoje sprawy w Polsce czas mi się było zabrać z powrotem do Grecji. Na szczęście mamy Ryan Air, choć nie wiadomo na ile bo wraz z ogólnoświatową zarazą, coś ta komunikacja międzynarodowa zamiera. W Polsce mi się siedziało wołowo. Ludzie chodzą dwa razy szybciej niż w Grecji, mało kto ma na co czas. Jedni pracują w dzień, inni w nocy, a w przerwach oglądają telewizję. W Grecji bardzo intensywnie się jeździ gdzieś coś zjeść. Czy jedzie się gdzieś żeby kawę wypić. W Nowej Hucie poranna oferta towarzyska skupiała się na grupce meneli, którzy pili od rana pod sklepem. Oni działali tak. Pracowali jakiś czas na jakichś budowach. Potem pili jakiś czas. Albo pili rano potem szli na budowę i wieczorem pili po budowie. Taką mieli rozrywkę i styl spędzania wolnego czasu. Teraz zniknęli, bo chyba ktoś po staż miejską zaczął dzwonić. W Grecji się żyje pośród ludzi, wciąż się z kimś przebywa, rozmawia, na zewnątrz. W Polsce życie jest domowe. Wychodzi się jeść już częściej niż kiedyś, bo jest gdzie, no ale jakoś moi znajomi nie wychodzą. 50 tka dobija, a ci się rozpaczliwie dorabiają na 2, 3 etatach. Życie w biegu, jedzenie w biegu i wakacje w biegu. Miałem taki swój rytm który zaczynał dzień od próby znalezienia gdzieś kawy. Polska się bardzo kawowo zmieniła. Króluje styl włoski, a kawa biała jest przez każdego rozumiana inaczej,. Dla jednych to kawa na mleku, dla innych pół na pół z wodą dla nielicznych czarna z dodatkiem mleka. Fenomenem jest dla mnie pewna cukiernia , gdzie chodziłem codziennie na kawę i mimo upływu miesiąca za każdym razem musiałem tłumaczyć, że dodatek to nie podstawa i że kawa z dodatkiem mleka to kawa, na wodzie do której się dodaje mleko. Aż mi się tłumaczenia znudziły i chodzę sobie na stacje benzynową, bo tam jest maszyna co robi się samemu i robię arabice i dolewam mleka i mam spokój. Jeszcze w żabkach kawę robią, a tam znów nie wiedza z czym mają drożdżówki, albo każą jeść pączki na tydzień przed i dwa po tłustym czwartku, bo promocja, „bo im nie zeszły”. Komunikacja miejska za to w Krakowie fantastyczna, prawie jak w Tokio. Jakieś bilety czasowe, tramwaje jak z przyszłości, ciepłe autobusy. Auta nie trzeba. Mając auto w Grecji to teraz poznaję nowy Kraków bo dużo chodzę. To już inne miasto zwłaszcza huta. Burzy się stare , powstaje nowe. Styl taki mini Manhattan.

Nawiązałem też kontakt z wydawnictwami. Czyli wziąłem i rozesłałem, po 60 największych wydawnictwach co w profilu miały to co ja piszę, książkę gotową i propozycję współpracy. Przecież sprzedaję w Grecji, więc co mi szkodzi ,żeby ktoś wydał czy dystrybuował w Polsce. Na razie odpowiedzi były grubiańskie. Sprawdza się to co mówili inni piszący, czy co można na blogach wyczytać, że tylko self publishing, bo wydawnictwa cię zedrą do gołej skóry. Zresztą o tym pisze w historii książki na swojej stronie. Potwierdza się wszystko. Inna sprawa że piszący w Polsce się nie szanują, potrafią pisać kilka książek za darmo, i tak działać latami. Wydawnictwo się cieszy, a pisarz chodzi za biedronkę i szuka tam coś do jedzenia. Podsuszone bułki czy nadgniłe kalafiory. No ale super wydali go i jest wielki. A teraz dlaczego wydawnictwa się tak foczą na mnie. No bo nie mogą mnie wyruchać. Po pierwsze mam zrobiony skład, łamanie, korektę okładkę i ilustracje, więc mi nie powiedzą, że coś co kosztuje 2 tysiące kosztuje cztery. Po drugie znam koszty druku. Po trzecie nie zgadzam się na jakieś umowy w stylu, że zapłacą za rok itp…Takie umowy to sobie wydawnictwo może zawierać w grach planszowych typu eurobiznes. No ale to pisarze sobie pozwolili to maja. Podobnie jak z koncertami live w knajpach, jeden zagra za 1000, drugi za 500 a trzeci za dwa piwa. W Niemczech wszyscy muzycy są zrzeszeni i nikt nie zagra poniżej 1000 euro. No ale Polska tak ma. Jak ktoś coś robi i zarabia, to zaraz przylecą inni , że zrobią taniej albo za darmo. Narobi się ludzi robiących jakąś usługę, albo sprzedających coś i gonitwa kto taniej.

W firmach przewozowych ma to taki efekt , że kierowcy czekają na wypłatę jak Żydzi na Mesjasza. I cieszą się że w marcu przelali im wypłatę za grudzień i jeszcze trochę za styczeń. Albo ktoś tam daje marchew do marketów to się cieszy że w ogóle coś przelali po pół roku. A nie wierzyłem, że z książkami podobnie. No ale jest jak jest. Nie mają problemu tacy z pierwszej 20 tki czyli żona piłkarza napisze jak ćwiczyć mięśnie brzucha, albo jak piec samemu chleb w domu z tego, co można znaleźć pod zlewem. Zabrałem się też za tłumaczenie, czyli część książki na angielski i do wydawnictwa zachodnich, tam jest normalniej. Pasuje, albo nie pasuje, sprawy z kasą są jasne. Wydawnictwo oczekuje materiału i płaci, a nie łaskę zrobi, że przeczyta. Bo się ktoś poczuł tam magnatem na tronie i kłaniajcie się mu w pas, bo łaskę robi. Zarobi i robi łaskę, że zarobił na twojej robocie i ci może rzuci jakiś ochłap. Dobry Pan. Szukanie tłumacza to kabaret i trwało ponad rok. Bo nigdzie nie ma kontaktów żadnych, a po różnych instytutach literackich siedzą ludzie na etatach i pierdzą w stołki i nie mają czasu odpisać, jak w instytucie literatury polskiej w Londynie. Zacząłem szukać native speakerów i było tak. Ktoś tam zna polski jak ja ja aborygeński, a już chce kasę, a potem jakieś cuda mi przedstawia, że to niby po angielsku. Ok po angielsku było, ale na pewno nie z mojej książki to tłumaczone. Na razie jestem w kontakcie z biurem tłumaczeń, co coś tam próbowało kombinować, ale już się naprostowali i tłumaczenie będzie robił native speaker, a nie „ktoś, kto sobie radzi z angielskim”.

W każdy razie wróciłem tradycyjnie Ryanem. Ryan to jajcarna linia bo kupowanie biletów przypomina granie na giełdzie, ceny się zmieniają cały czas. A jak za mało pieniędzy nazbierają, to piszą że trzeba dopłacić, bo bagaż podstawowy, ten na pokład ma się zmieścić w pudełku w jakim była tubka na pastę do zębów.. Lot to zawsze zabawa. Ludzie wykupują jakąś odprawę poza kolejnością i potem kolejka dla tych poza kolejnością jest większa niż dla tych bez tego przywileju. Też ciekawostką jest zryw podróżnych na pierwsze hasło o odprawie. Komunikat i hop, 200 ludzi stoi na baczność. Tak jakby foteli było dla połowy , a reszta miała dostać taborety, albo lecieć na stojąco. Ale cyrk to był na lotnisku w Kopenhadze. Jak ludzie z Norwegii się przesiadali, to jeden z plecakiem prawie wbiegł, żeby go nie zauważyli, że ma nadbagaż. Złapali go, a potem musiał przekładać do teściów i szwagrów nadbagaż i cuda tam miał w postaci wódki. Kto na Boga wozi wódkę z Norwegii do Polski? Może źle usłyszał i złapał że na trasie do Oslo można na alkoholu zarobić, ale już nie skumał że to z Polski do Norwegii warto , a nie odwrotnie. W każdym razie doleciałem do Salonik, wsiadłem w pociąg do Larissy i wziąłem auto. Auto miałem naprawione. Po trzech miesiącach. Miesiąc transportowali z Leptokarii do Larissy, ok 50 km. Potem dwa miesiące naprawiania. A bo był nowy rok, a potem karnawał, a potem ferie, a potem zimno, a potem znów znajomi odwiedzili… Jak to w Grecji,. Posiedziałem dwa dni w Larissie i ruszyłem do Kokkino nero. O tym będzie w następnym odcinku mieszanki historyczno awanturniczej, a na razie żegnam bo kapitan zaprasza na jakaś kawę.
Mam bdb koleżankę, tłumacza przysięgłego Jak coś mogę podać kontakt
Mariusz.es@wp.pl
Bardzo dziekuję, ale chodzi o tłumacza literactury. Próbowałem z trzema osobami ale slabo to wyszło. Poza tym tłumacz powinien byc natvie speakerem, czyli Anglik tłumaczy na angielski, Polak na Polski.