Gdzieś w połowie sierpnia z wycieczkami się ruszyło. Było dość skokowo, bo raz sześc wycieczek na tydzień, a potem znów tydzień postoju. I ciągła niepewność. Będzie następny turnus czy nie będzie, pozamykają znów granice, czy nie pozamykają. Wystarczyło, że się trafi osoba zarażona w miejscowości i mogli całą wioskę nam zamknąć. Sezon 2020 był jak po bombardowaniu. Sezon 2021, jak w czasie zawieszenia broni, które mogło się skończyć każdego dnia. Nic nie dało się zaplanować i żyliśmy w stresie i podminowaniu. Ale miałem szczęście trafić na biura i współpracowników, które postanowiły zaryzykować. Wszyscy nawet nie myśleliśmy o tym, żeby zarobić. Chcieliśmy przetrwać, utrzymać się. Ja jako przewodnik, oni jako biura. Niektórzy pracownicy na etacie umówili się, że dostaną wypłatę, jak się coś uzbiera. Ja sobie wynająłem najtańszy pokój jaki był i współpracowałem na zasadzie: będą wycieczki to będą, nie to nie. Będę pisał, albo filmy kręcił. W 2020 przecież czekałem w październiku na grupę, a tu nagle władze greckie wprowadziły obowiązek testów dla podróżujących samolotem. Tydzień przed przybyciem grupy nagle została odwołana. W 2021 też tak mogło się stać. Po prostu życie na krawędzi. Zarobki to tak starczały, żeby opłacić lokum, czasem wyjść coś zjeść albo kupić jakieś wino i się napić z kucharzem, żeby tam się lepiej zupa gotowała.
Do psychozy covidowej doszły pożary w Grecji. Jak się w Grecji pali sad, to w polskich mediach trąbią, że cały kraj w ogniu. Jednak tego roku pożary były jedne z największych w historii Grecji. Lato było suche i gorące. Przez dwa miesiące nie spadła kropla deszczu. W Koryntii, z której biorę sobie oliwę ponoć nie padało pół roku. Najwięcej ucierpiała druga co do wielkości wyspa Grecji, Eubea. Do nas czyli do Pantaleimonas, pożary nie dochodziły, ale to, co było na Eubei zalatywało apokalipsą. W całej Grecji wprowadzono zakaz wstępu do lasów. Wiec Ci, co chcieli wybrać się na Olimp musieli poczekać. To co się działo na Eubei widziałem na filmach. Prom odpływający z ludźmi w nocy, a za nimi ściana ognia na kilkadziesiąt metrów. Coś jak z filmów katastroficznych, albo Wojny Światów. Miałem okazję zobaczyć dopalające się wybrzeża Eubei w czasie rejsu na Skiathos. Jeszcze nim dotarliśmy do portu, w autokarze czuć było spaleniznę. Słońce skrywało się za jakąś rdzawo siwą mgłą. Na statku wrażenie były takie, jakbyśmy płynęli łodzią Charona przez krainę zmarłych. Zapach spalenizny i upiorna mgła przez którą ledwie się przebijało światło słoneczne. W połowie rejsu przebiliśmy się przez te opary rodem z hadesu i zobaczyliśmy skalę spustoszeń na Eubei. W Grecji pożary nie są rzadkością, ale ten przebił wszystko co widziałem.
Wyspa Skiathos pożarów nie doświadczyła i turystyka się tam ładnie odradzała. Miejscowi wyraźnie doceniali, że jest lepiej. Może ten sezon 2020 był potrzebny by docenić cokolwiek? Córka Paulina znalazła na Skiathos miejsce, które jest na okładce Grecji nieznanej. Miałem radość z tego dużą.
jak ktoś mnie dopadł w Nei Pori w tavernie Alkazar, gdzie Paulina pracuje, to miał podwójny autograf do książek, ode mnie czyli autora i od Pauliny autorki okładek. A ta tawerna Alkazar w Nei Pori to ta co od dziesięcioleci miała przed wejściem taki biały pomalowany rower z donicami. Teraz tam się zrobiło takie centrum miejscowości. Jakoś tak trochę jak na Florydzie.
W ogóle w tym sezonie oprowadzałem, jakbym nigdy tego wcześniej nie robił. Z taką energią i zapałem jak nigdy. No właśnie, widać mi się przydał ten lockdown i sezon 2020. W zasadzie tawerny i gastronomia problemów nie miały. Grecy się wysiedzieli na lockdownie, to zaoszczędzili pieniędzy i mieli co wydawać w lecie. Wiec tej branży poszło dobrze. Z hotelami gorzej. Jedne miejscowości sobie radziły inne nie. Rząd grecki bardzo elastycznie reagował lokalnymi obostrzeniami w razie zakażeń w jakiejś miejscowości albo wyspie, więc ograniczenia były takie lokalne. Grecy też dopisali wynajmując pokoje, ale nie każdej miejscowości poszło dobrze. Nei Pori pełniusieńkie jak w najtłustszych latach. Kokkino Nero pustawe poza greckim sezonem wakacyjnym. Ale kto jeździ do Kokkino Nero to właśnie tę pustawość i spokój właśnie sobie ceni. Tam się nie jeździ szukać hałasu czy jazgotu ale spokoju.
W czasie jednego z rejsów na Skathos trafiło nam się ciekawe spotkanie. Otóż zobaczyliśmy łódź ze złamanym masztem. Jacht miał polską flagę i załogę która usiłowała ten maszt podnieść z wody. Jako ze tarmoszenie nic nie dawało, ktoś wpadł na pomysł, żeby wskoczyć do wody i go podeprzeć. No ale jak, przecież w wodzie się nie można o nic zaprzeć. Kapitan Kostas chciał ich wziąć na hol, ale nie chcieli. Wołał też, że idzie mocny wiatr, ale oni wiedzieli lepiej. Trochę to mi leciało taką fantazją jak tych co na golasa biegają w zimie po górach, a potem prawie umierają z wyziębienia. Dziwiło mnie też dlaczego załoga jachtu ze złamanym masztem na środku zatoki nie chce pomocy. No prawdopodobnie bali się ze będą musieli zapłacić Bóg wie jakie pieniądze. Nie sadzę, żeby kapitan wziął od nich choćby centa. Po prostu na morzu się pomaga. No ale oni mieli ubezpieczenie i czekali aż to ubezpieczenie przyleci i ich uratuje. O głupocie ludzi napisano już tomy, widać na niewiele się to zdało. Jak ktoś woli czekać na noc i wicher w łódce ze złamanym masztem jego sprawa. Kapitan Kostas zadzwonił do znajomych z jakimś większym statkiem, takim z dźwigiem i ten popłynął ratować niesfornych żeglarzy.
Kolejną atrakcją minionego sezonu, zresztą już cykliczną, były poszukiwania kota mojej córki Pauliny. Paulina mieszka w Nei Pori i studiuje w Polsce, więc w czasie roku czasem miesiącami jest w Polsce. Jak jej jakiś czas nie ma w Nei Pori to kot gdzieś przepada. Jak wraca to się znajduje. Ostatniego lata się nie chciał jakoś znaleźć . Już myślałem że po kocie. Ale ona wierzyła, że się w końcu znajdzie. No i pewnego dnia ktoś powiedział jej, że kot jest, ale w jakiejś innej tawernie. No to co bywałem w Nei pori to jeździliśmy za tym kotem po okolicy w której go widywano. Nawoływaliśmy, pytaliśmy ludzi. Kot był. No ale był kiedy chciał, a nie kiedy myśmy go szukali. Jak to kot. W końcu w wrześniu się znalazł. Zadzwonili z tawerny gdzie akurat był i Paulina poszła po niego. Gdy kot ją poznał, to poszedł za nią przez pół Nei Pori i się znów rozgościł u niej w tawernie. Teraz akurat jak to piszę, to Paulina przyleciała do Nei Pori to spytałem, czy już zaczęli robić obławę na kota, który tradycyjnie pod jej nieobecność gdzieś się zgubił. Zaczną go szukać od jutra. W ogóle z tym kotem była historia taka.
Pewnego dnia w tawernie pojawił się kot. Kot się zachowywał tak jak by w tej tawernie był od zawsze. No to wszyscy się pytali czyj to kot? Skąd się wziął? Po paru dniach się przyzwyczaili że mają kota, po tygodniu miał już miskę i swoje ulubione miejsce do leżenia. Po prostu kot się wprosił. Córka się do niego bardzo przywiązała. No to teraz mają zabawę z szukaniem kota co parę miesięcy. Ludzie w Grecji mają dobre podejście do kotów. Tak je jakoś przygarniają. Koty mają swoje imiona i swoje miejsca. Zazwyczaj przychodzą same. Nie słyszałem, żeby w Grecji kota ktoś kupił. Po prostu koty czasem przychodzą i zostają. W pizzerii w Pantaleimonas jest Sylvestro, rasowy Russian Blue, Sklepik z napojami i kanapkami pod Akropolem ma Maria, a Pracownia ikon pod Meteorami Ofelię.
W połowie września gdy już ten sezon mogliśmy uznać za przetrwany przyleciała do Grecji moja mama i trochę znajomych. U mnie jeszcze wycieczki trwały więc mogłem się z nią widywać raz na kilka dni. Np w jej 70 te urodziny. Planowaliśmy, że z końcem września przyjedzie ze mną do Polski samochodem. No ale dwa dni przed wyjazdem gruchnęła wiadomość , że ma chyba covida. W Firmie zapanowała panika, czy ja tez nie mam i czy nie pozarażałem tam wszystkich w Szavel Travel. Dyrekcja czyli Maciek z Ewą wsiedli na skuter i uciekli. Pomyślałem, ze jak ich jakiś stary Grek zobaczy w tych hełmach to się wystraszy że Wermacht wrócił.
Wiec hop w auto i do Nei Pori z matką na test i sam tez do testu plus alarm dla wszelakich ludzi z jakimi mieliśmy kontakt. Jak zobaczyłem wtedy mamę, to poczułem, że odchodzi. Testy i inne objawy potwierdziły zakażenie. Powiedziałem jej, że w takim stanie jej nie wezmę samochodem do Polski, bo może nie przeżyć tej podróży. Niech się podleczy i przyleci samolotem do Polski albo do siebie do Danii. Ja musiałem jechać bo kończył się trzymiesięczny czas jaki mogłem mieć w Grecji samochód na polskich tablicach, do tego miał się zacząć mój pierwszy rok studiów.
Tak aby oddramatyzować covida to wyjaśnię, że mama była ciężko chora od lat, jej system immunologiczny praktycznie nie istniał po chemioterapii. Nie wolno jej było podróżować ani zmieniać otoczenia. No ale jak to jej lekarz przekazał, stwierdziła, że to jej życie i ma prawo z nim zrobić co chce. Potem zapytał, czy zdarzyło się kiedyś żeby moja mama kogoś posłuchała gdy się na coś uparła? No właśnie. Jak się uparła to nie ważne czy chora, czy może czy nie robiła co chciała. No to przyleciała się ze mną pożegnać w Grecji. W kraju który stał się moim nowym domem i drugą ojczyzną. Ostatnie dwa tygodnie spędziła w pokoju hotelowym z widokiem na Morze Egejskie. Ostatnie urodziny urządziła w Tavernie Alkazar w Nei Pori. Wśród ludzi życzliwych i serdecznych. Tak się matka żegnała ze światem.
Sezon nie był taki jak za dawnych czasów niemniej dał poczucie jakiegoś powrotu do normalności w turystyce. Po to 2020 byliśmy poharatani. Pisze my bo to dotyczy wszystkich którzy pracują w turystyce. Nasz świat runął, nasz styl życia się skończył. 2021 rok był rokiem jakiegoś wolnego powrotu. To było jak odbudowa kraju po wojnie. Jeszcze na polach miny, jeszcze prądu nie ma. Ale już działa administracja, otwierają się szkoły, odbudowane są mosty. Ten sezon był takim sezon odbudowy ale z poczuciem, że w każdej chwili może to runąć.
Pandemia covida jest specyficzna. Bo zaburzyła pewną normalność. Jakby ktoś sobie wrócił do książki Dżuma, to tam ludzie w okresie zarazy chodzili do kawiarni czy na spacery. Jakoś chcieli zachować tę normalność. W czasie głodu jaki miał miejsce podczas oblężenia Leningradu, odbywały się koncerty w filharmonii. Muzyków ubywało bo umierali z głodu. Czasem z głodu umierał ktoś z publiczności w trakcie koncertu. Niemniej koncerty się odbywały. Na koniec tego sezonu Maciek szef Szawel Travel odetchnął. Przetrwaliśmy. Nie zarobiliśmy, bo nie pojechaliśmy po to. Pojechaliśmy by przetrwać. By spróbować się trochę odbić. I udało się.
Pozdrawiamy i życzymy powodzenia !
dziękuję i wzajemnie