Od 14 dni można swobodnie podróżować po Grecji, a od wczoraj otwarto całoroczne hotele więc mogę się ujawnić. Zastanawiam czy gdzie dalej ruszyć. Zresztą gdzie pojadę i po co? Kurorty jeszcze puste, w miastach pośpiech, a tu mieszkam nad samym morzem. Taka jest magia mojego schronienia. Nie mogłem się ujawnić, bo już życzliwi czyhali by zaszkodzić. Towarzystwo z Grecji wiedziało, ale tu jest tu. Natomiast mnie zaskoczyło, że parę bab, już coś zaczęły węszyć, już coś knuć, jak ja w Grecji, nad morzem, a przecież nie wolno ! Ktoś powinien coś z tym zrobić! Bo my w mieszkaniu a on w Grecji! Niniejszym donoszę, że….. siedzi w Grecji w hotelu a przecież nie wolno. Ja to tak, bo trzeba prawa przestrzegać, ja to tak, dla dobra ogółu… Żeby się epidemia nie rozprzestrzeniała. Tak jak chłop co pisał gdzie zgłosić, że jakieś dzieci biegają a nie wolno. Więc to było tak.

Poleciałem do Grecji na miesiąc. W planach miałem odwiedzić parę stanowisk archeologicznych i muzeów, bo akurat piszę drugi przewodnik po Grecji, tym razem skupiony na Grecji północnej i południu Peloponezu. Jak piszę to chcę, żeby komuś to coś dało, czy jakoś pomogło, a nie że robię klepankę na zasadzie, że poleję wodę i hop jest książka. Książek bez treści jest za dużo! A już szczególnie przewodników. Albo to jakaś klepajka nie powiązanych ze sobą informacji zmieszana trochę z archeologią i Bóg wie czym do tego alegoryczne opisy doznań piszącego. Przewodnik ma być konkretny, jasny i czytelny. Striptiserka ma być zgrabna, obiad ciepły, samochód sprawny, a historie ciekawe. I tyle. Nie lubię dziadostwa. Komuna się skończyła. A żeby nie robić dziadostwa sam muszę weryfikować i sprawdzać, żeby czytelników na manowce nie wodzić i się nasłuchać potem od nich przy spotkaniu. Tak, bo ja akurat większość czytelników swoich znam osobiście. Przez pracę w turystyce miałem okazje poznać jakieś 150.000 ludzi. Tyle się przewinęło przez czas mojej rezydentury czy na wycieczkach jakie oprowadzałem. Nie mogę opowiadać bajek jaki piękny meczet, jak tam został tylko kawałek ściany, albo pisać, że droga jest super, jak tam same dziury. Więc po to tu byłem. Chciałem też zobaczyć jak tu się w Grecji zimą żyje. Skoro zimą piszę czy nagrywam lekcje wokalne, albo uczę śpiewać online, to mogę być gdziekolwiek. Byle by gdzieś kawa była w okolicy, jakieś panny wolne i ktoś ciekawy do rozmowy. Więc mogę być w Los Angeles, Na Kamczatce, w oazie na Saharze. Po prostu gdziekolwiek. Byle bym miał ładny widok za oknem i żeby nie było hałasu.

Teraz z hałasem są jaja, bo mieszkając w mieście jesteśmy nim nieustannie bombardowani jakimś. Albo sąsiad robi remont, albo rano tłuką w niedziele kotlety na obiad, albo sąsiad się leje z sąsiadką, albo psy szczekają wyprowadzane o 5 rano pod blok, albo jacyś ludzie ryczą dmuchawami, albo koszą.
Ale wracając do tematu, zatrzymałem się przejazdem na parę dni w Hotelu Siagas w Agii Theodori. 4 dni, później miałem się zainstalować w Lutraki, bo tam trochę życia jest. I akurat jak tu byłem gruchnęła wieść, że ostatnie samoloty do Polski lecą jutro czy pojutrze, a ja z samochodem. Znajomy z jakaś grupą w Bułgarii utknął, nie wiedział co robić. Mieli jechać na lotnisko do Salonik, a pognali do Sofii. Stamtąd do Wiednia. Z Wiednia do Czech, a tam ich nie wpuścili, więc próbowali przez Niemcy i tak dalej… Jeden wielki chaos i jedna wielka niewiadoma co to będzie. Jak ktoś siedział w domu to nie wiedział co przeżywali, ci co wylądowali za granicą. Myślałem tak, ruszę w kierunku Polski autem, a potem gdzieś utknę na przykład między granicami, fajnie nie? Gdzieś na przykład między Bułgarią, a Rumunią. W szopie na części do promu co pływa po Dunaju… Albo jakbym zostawiłbym auto? Wróciłbym nie wiadomo kiedy i zastał rozkradzioną skorupę? Myślałem, myślałem, a informacje nie pomagały bo był chaos i panika. Do tego na granicy grecko tureckiej sytuacja napięta, jeden przypadkowy ruch … wojna wisiała na włosku. I pomyślałem tak. Mam ciekawe życie, bo lubię przygody, więc zostaję, co ma być to będzie. Tu akurat mnie zastanowiła sprawa poszukiwaczy przygód co płakali, że gdzieś zostali i nie mogą wrócić. No to właśnie, jest przygodą. Zostać w Birmie i karmić słonie w czasie epidemii. Nie miałem za wiele pieniędzy, nie wiedziałem gdzie zostanę, nie wiedziałem kiedy to się skończy.

Miałem mieszkać u znajomego w Lutraki w hotelu, ale on przepadł. Zabarykadował się, bo chłop po zawale i koniec. Ani telefonów nie odbierał, ani nic. I tak nagle się okazało, że nie wolno po Grecji podróżować, więc zapytałem czy mogę zostać w hotelu w jakim byłem. Mogłem. Więc ufff. No ale stan zagrożenia dalej trwał. Nie wiadomo co będzie z towarami w sklepach, więc zabrałem się czym prędzej na jakieś zakupy wojenne. Byłem bez sprzętu do gotowania tylko z czajnikiem. Zaopatrzyłem się w jakieś konserwy z fasolą, płatki owsiane i chińskie zupy. Zresztą o tym piszę we wcześniejszych postach, co to za wydziwianie robiłem z jedzeniem. Naszykowałem się jak Stalingrad na armię von Paulusa. A tu kolejna atrakcja bo weszło zarządzenie, że hotele nie mogą przyjmować nikogo. A ja byłem w hotelu! Wychodzić można było tylko za jakimś zaświadczeniem albo potwierdzone smsem. No ale ja miałem polską komórkę, więc to nie działało u mnie. Dostałem z hotelu parę formularzy na wychodzenie i instrukcje jak mam je wypełniać bo przecież nie mogłem wpisać że mieszkam w hotelu. Po prostu dwa miesiące musiałem się czaić. Hotel by dostał pieroński mandat… a ja? A cholera wie. Kwarantanna w Grecji, a potem do Polski na drugą kwarantannę. Albo jak inni obcokrajowcy bez lokum, nie wiem gdzie bym wylądował. Hotel Siagas Beach jest tak z dwa kilometry od miejscowości Agii Theodori. Między wioską a Siagasem jest taki stary, hotel gdzie są imigranci. Przed nim stoją dwa radiowozy. Zatem nie moglem jeździć autem na zakupy. Musiałem chodzić plażą, omijać zasadzkę i potem gdzieś parkiem, przez chaszcze do sklepu.

Żeby nie ryzykować chodziłem jak najrzadziej, raz na 4, 5 dni. Żeby mnie tam gdzie kto nie wylegitymował. Na początku był po prostu strach. I to strach na wielu płaszczyznach. Wszyscy się baliśmy. Czy ta zaraza jest poważna taka, czy będziemy mieli pracę, kiedy wróci jakaś normalność. Mi dochodziło do tego, czy pewnego dnia nie usłyszę od właścicielki hotelu, słuchaj była policja i pytała o twoje auto, albo słuchaj sprawdzają hotele czy są zamknięte. W samych początkach, jeszcze pomoc mi zaoferowała Petaluda z Aten co ma tam pokoje, no ale jak był zakaz przejazdu? Mogłem jechać z 5, 6 km na południe i 2 km na północ. Albo łazić plażą i chaszczami. Widoki w tym hotelu są piękne, to najlepsze miejsce jakie znam, bo wciąż morze szumi, a rano budzi wschód słońca… I super, tyle, że jak to było życie na bezludnej wyspie. Byłem praktycznie sam w hotelu. Czasem widywałem właścicielkę , czy stróża. Nikt nie miał ochoty specjalnie rozmawiać, każdy był przygnębiony. Ja się tez nie chciałem w oczy rzucać. Kontakt ze światem tylko przez internet, a na internecie szajba, panika i wariactwo. To nie było wyjście. Ludzie mieli kogoś koło siebie, gdzieś coś zagadać. Ja ludzi widywałem dwa razy w tygodniu. Czasem nie widziałem człowieka 5 dni. Cieszyłem się jak mewa przeleciała koło balkonu, jak statek jakiś pływał, albo kot łaził pod hotelem. Musiałem się czymś zająć. Żeby nie zwariować, żeby nie dostać jakiegoś doła czy depresji. Od monotonii i od samotności. I od tej pustki. Ludzi nie było na ulicach ani w parku, ani nigdzie jak jakiś film postapokaliptyczny. Ten brak ludzi w miejscach gdzie zazwyczaj są daje takie poczucie. Co to wojna była, meteoryt spadł, kosmici najechali, Niemcy wiwieźli na roboty? To wujek co jeździ taryfa mi to samo opowiadał i Fanis co ma tavernę w Lutraki. Ten szokujący brak ludzi.

Musiałem sobie zapełnić czas. Miałem książkę do skończenia, co zajęło parę tygodni, potem jej korekta, też parę tygodni. Wczoraj skończyłem drugą korektę. Ileż można pisać i pisać, czy korekty robić? Mózg się przegrzewa, nie da się non stop godzinami. Więc ćwiczyłem. No to dwa miesiące treningów takich miałem, jakbym się szykował na olimpiadę. Katowałem się tak, że czasem spałem trzy razy na dobę. Ale dobre to, że nauczyłem się poprawnie ćwiczyć. Bo był inny rytm, było dużo czasu. Był czas by myśleć, a nie działać automatycznie. Był czas uporządkować swoje sprawy. Zrobić to, co czekało latami na zrobienie. Przecież ilu ludzi to robiło? Jedni sprzątali piwnice inni budowali coś na działce, jeszcze inni dach ocieplali wełną mineralną co leżała na strychu już jakieś jubileusze obchodziła okrągłe. U mnie była sprawa bloga czyli strony. Strona była stara i niefunkcjonalna. Pomyślałem żeby zlecić to komuś. Więc zapytałem najpierw ile kosztuje. Jak wyskoczyli z cenami, nawet nie pytając, o to co chcę no to się sam nauczyłem. Żeby tylko coś robić, coś nowego. No i się nauczyłem stawiać strony w wordpressie. Miałem wyzwanie na ponad miesiąc. A z regularnych zajęć, to pisałem albo poprawiałem przewodnik, ćwiczyłem, trenowałem głos. To jest moja specjalność. Uczenie śpiewu i emisji głosu. Idzie mi tak, że jak prowadziłem swoją szkołę wokalną w Krakowie, to po 3 miesiącach nie miałem już kiedy przyjmować. Jak czegoś z Polski mi brakuje w Grecji to przede wszystkim tej mojej szkoły wokalnej, albo stanowiska wykładowcy w drugiej w rankingu szkole filmowej w Polsce. Jak ktoś coś łapie w temacie śpiewu to napiszę tyle, że jestem w stanie każdej osobie początkującej albo coś śpiewającej rozciągnąć głos o ponad oktawę w ciągu 30 minut. Wyprowadziłem też głos paru osobom na których foniatrzy i dyplomowani nauczyciele ze szkoły operowej postawili krechę. To są efekty ciągłego ćwiczenia i eksperymentowania z własnym głosem i śledzenia najnowszych odkryć z branży, przede wszystkim w USA. Przyznam ze naćwiczyłem się głosu jak nigdy wcześniej w czasie tej zarazy i mi się otwarło jakieś pół oktawy u góry. Po prostu mam pełny głos tam gdzie kiedyś był falset. Nawet mam teraz sekundę większy zakres na glosie zatokowym niż na falsecie, więc sobie śpiewam repertuar Lady Gagi czy Adele, albo Skid Row i to bez zdzierania gardła. To było jak jak z filmu. Noc, za oknem sztorm i wicher i ja wyję, buczę i śpiewam w pustym hotelu. Surrealizm w czystej postaci. Ale musiałem coś robić żeby nie poddać się lękowi i depresji. Tak trzeba działać w sytuacjach długiego stresu. Coś robić, czymś się zająć żeby strach i depresja nie zjadły psychiki. Na przykład aresztowanie czy wzięci do niewoli żołnierze czy ludzie ze służb często są łamani samotnością i co to wtedy robią. Ćwiczą i czymś zajmują umysł. Żeby się nie załamać. Trzeba sobie cele założyć i coś robić. Uczyć się czegoś, poznawać umiejętności nowe, rozwijać swoje obecne. Cokolwiek, żeby tylko działać, a nie poddać się się złym myślom i emocjom. Prosto nie było, bo kto z Polski dzwonił albo pisał to siali panikę, że aż nie wierzyłem, że tak można. Akurat pomaganie innym jakoś zebrać się do kupy mi dodawało siły. Zawsze to powtarzałem. Jak Ci źle pomóż komuś, nie rozklejaj się że ci źle, nie nurzaj się w tym. Ok dzień dwa trzy, może tydzień, ale trzeba się zebrać, podnieść. No ale widziałem, że wiele osób się po prostu lubi nurzać w nieszczęściu, słabości, bezradności rozpaczy i tak dalej. Ja też to poczułem, tak przez 4 może 5 dni, jak już wolno było jeździć. Wtedy zeszły ze mnie dwa miesiące tego lęku i napięcia. Miałem takiego ucznia genialnego. Od pierwszych zajęć fantastyczny głos słuch, barwa. On umiał śpiewać różnymi głosami. I to tak sam z siebie. I od 2 lat się przymierza. A to żeby coś nagrać, a to gdzieś jedzie na jakiś voice of Poland czy X factor… I jak ma występować to się spala. Tłumaczyłem jak krowie na miedzy. Krok po kroku. Najpierw jakieś proste karaoke, potem takie bardziej wymagające, potem jakieś konkursy. Żeby się otrzaskał. Ale się nie da, bo on już wie doskonale że nie da rady i że mu się nie uda. On to kultywuje. Urwałem kontakt, bo to są osoby dołujące siebie i otoczenie. To proste. Tak jak osoby pełne energii i woli, zarażają tym innych, tak samo osoby zdołowane i takie rozdziamdziane też zarażają innych. Przecież jest prosta metodyka otwierania się na występy. Robi się to krok po kroku… No ale jak ktoś się uparł żeby być do dupy to niech sobie w tym trwa ale z dala ode mnie. Coś tam gram na buzuki, żadne cuda. Ale wyszedłem na grecką scenę i wystąpiłem z Grekami parę razy. Bałem się. Parę dni chodziłem z buzuki koło hotelu gdzie grali. W końcu skoczyłem ze skały do wody. Pomyślałem, że jak nie wejdę tam, to będę tego żałował. Na scenie czułem strach. Ale sztuka to przeżyć to. Jakoś ten strach okiełznać. Gdy pierwszy raz śpiewałem w szkole wokalnej, tak mi się nogi trzęsły, ze nie wiedziałem jak stać. Pot lał się ciurkiem. Ale to trzeba przeżyć. I to parę razy. Jak jest depresja trzeba próbować robić coś albo rozmawiać z ludźmi. A jak strach to skonfrontować się z nim. Okazuje się, że człowiek bardzo często się boi dużo bardziej niż trzeba. Nie ma sensu nieustannie szukać sobie komfortu. Bo największy komfort psychiczny to po prostu nic nie robić. Tylko że to jest złudny komfort, bo człowiek dziadzieje i zgredzieje. Gorzknieje i umiera za życia. Strachu się nie da pokonać, można go przeżywać. Przeżywają go żołnierze,komandosi strażacy, ratownicy. Tak. Trzeba przywyknąć do tego. Żeby sobie życie urozmaicić, to rzuciłem palenie. Wciągam teraz sobie IQOS. Różnica jest zdecydowana.

No i zacząłem się znów uczyć grac na pianinie. Tak, w hotelu jest fortepian, rozstrojony jak diabli ale jest. Jakaś to odmiana była. Grać na fortepianie w pustym hotelu. Z rzadka wychodzącej właścicielce to nie przeszkadzało. Te moje nauki grania na fortepianie były jakąś oznaką życia. Ten fortepian pomógł mi przetrwać. No bo atrakcja, powód by wyjść z pokoju do auli hotelowej. No i tak mi zeszła ta kwarantanna. Do tego zostałem dziennikarzem paru portali i korespondentem pewnej stacji telewizyjnej. Czas powoli mi się zbierać, ruszać dalej w drogę, ale jako, że wczoraj skończyłem drugą książkę i wysłałem do korekty, to sobie nic nie porobię jakiś czas. Już nie muszę cały czas coś robić, żeby nie zwariować w tym pustym hotelu. Mam ze sobą swoje książki. Ktoś pytał o nie, więc jestem w Loutraki i Agii Theodori jeszcze przez tydzień i szukam stroiciela do fortepianów. Może być z Aten. Chcę ten fortepian nastroić, nie strojony chyba z 10 lat, jak nie więcej. Bo właścicielka powiedziała, że nie chce ode mnie pieniędzy za to mieszkanie w jej hotelu w czasie kwarantanny. Nawet za prąd. Powiedziała mi, że przecież jakby ją złapała jakaś kwarantanna w Polsce to też bym ją przechował…
