Długo nie pisałem, bo i czas był wariacki. Sezon letni 2021 był wielce stresująca niewiadomą, a skończył się śmiercią mojej matki. Sezon się udał, a mama odeszła dobrze. Tak jak chciała.
Jak ktoś przyzwyczaił się do życia w ruchu, podróży, do kontaktu z ludźmi i pewnego rytmu jaki daje praca w turystyce, to siedzenie w domu było koszmarem. Przeżyłem dwa lockdowny samotnie. Pierwszy w Grecji, drugi w Polsce. Ten pierwszy wspominam tu. Był ciekawy, inspirujący. W końcu w jego trakcie skończyłem druga książę czyli „Grecję nieznaną”. No ale miałem pokój z widokiem na morze i plażę 10 metrów od hotelu. Lockodwn w Polsce był psychiczną męką. Już za dużo tego było. Ani wyjść na trening, ani gdzieś do ludzi. Tylko mieszkanie i ta upiorna rutyna. Jak pirat, któremu kazano zostać latarnikiem.
Myślałem, że dostanę kota. W środku wyłem jak pies na łańcuchu , rozpaczliwie chcąc gdzieś wyjechać. No i w końcu pojawiło się jakieś światełko w tym upiornym tunelu. Można było się zaszczepić. Jak się zaszczepiłem, to się niektórzy znajomi obrazili. Że taki wolnomyśliciel , podróżnik i człowiek niezależny się szczepi. No tak. Ale jakbym się nie zaszczepił to groziło mi, że ani nie wyjadę w sezonie do Grecji, albo, że będę musiał nagle wracać, bo ktoś ustali, że w turystyce mogą pracować tylko zaszczepieni. No to się zaszczepiłem. Ok ale druga dawka wypadała, w połowie lipca. Wiec dalej ten wyjazd do Grecji pod znakiem zapytania. W tej całej przedsezonowej gorączce wpadłem w depresję. No to jak depresja to do psychiatry. Pan doktór podbudował mnie mówiąc, że nie wyrabia, bo pół Polski się rozpiło, wpadło w depresję, albo usiłowało zamordować współmałżonka. Tak działał lockdown. Zapisali mi prochy i okazało się po miesiącu, że jestem pacjentem roku. Poprawę miałem już po trzech dniach, a tabletki miały zacząć działać dopiero po miesiącu. Wiec lekarz cudotwórca, samo spotkanie mnie uzdrowiło. Wkrótce miałem ciekawy telefon. Otóż zadzwonił do mnie Pan Olek z biura Sport Turist i zaprosił na rozmowę. Na spotkaniu się okazało, że Pan Olek czytał moją druga książkę czyli „Grecję Nieznaną” i z niej to dowiedział się o hotelu w jakim spędziłem lockdown. Od słowa do słowa, zapoznałem go z właścicielką, ugadałem dobre ceny, a on mi zaproponował oprowadzanie grup jakie wyśle do tego hotelu. W perspektywie miałem też oprowadzanie u Macka z Szavel Travel, no ale perspektywa była mglista i nie wiadomo kiedy ani od kiedy. Taki wyjazd w ciemno. A w Sport Turist był konkret. Zapowiadało się, że zarobię chociażby na podróż do Grecji i jakąś wegetację na poziomie beduina z półwyspu Synaj, z nadzieją że coś się ruszy. No i super ale grupa miała być z początkiem lipca, a tu termin drugiego szczepienia w połowie lipca. Kota szło dostać. Na szczęście, okazało się , że można było przyspieszyć. Wiec od rana hop za telefon, a tam można dzwonić i dzwonić jak do piekła przez Watykan. Nikt nie odbiera, nikt nic nie wie. No się wybrałem i przeprowadziłem, akcję jak w filmach szpiegowskich. Wszedłem do budynku szczepień, po czym od razu skierowałem kroki do toalety żeby mnie żołnierze nie wylegitymowali. Z toalety przemknąłem na poczekalnię, skąd wziąłem jakieś papiery, żeby wyglądało, że mam formularz. Następnie zacząłem szukać pomieszczenia z jakąś informacją o tym przyspieszeniu drugiego szczepienia. A tam tylko punkt przyjęć, pomieszczenie na szczotki i administracja z kartką informującą jakąś dla pracowników. Powiesiłem kurtkę na wieszaku i ustawiłem się do kolejki do szczepień. Jak mnie wpuszczono, opowiedziałem lekarzowi moją historię, żeby mnie zaszczepili bo zwariujuę jak nie wyjadę. No to pan lekarz mnie skierował do administracji, że to tam się załatwia. Pomyślałem, że nie muszę już zmieniać płaszczów ani dolepiać sztucznych wąsów i poszedłem normalnie. W administracji wesoło i rodzinnie. Telefony nie działały więc straceńcy mogą se dzwonić i dzwonić. Panie w nastrojach szampańskich, bo odłączyły telefony i miały spokój. To też szampańsko mi dały termin na drugie szczepienie. Taki dobry dla mnie termin czyli na 16 czerwca. Odetchnąłem z ulga. Poczułem się jak skazaniec wysłany do obozu pracy, którego w ostatniej chwili skierowano na wakacje na Karaibach. Udało się. Droga do Grecji stała otworem.
Jak co roku ogarnąłem swoje sprawy urzędowe i zacząłem szykować się do wyjazdu. Pod koniec czerwca przyleciała też mama do Polski. Pojechała ze mną na Śląsk z transportem oliwy i oliwek. Odwiedziliśmy Gliwice i spotkaliśmy się z moją córką Pauliną. Mama wyglądała staro. Jakby miała 10 lat więcej. Była już na ścieżce śmierci. Ale nie chciała nic po sobie pokazać. Do samego końca nie pokazała. Nie wiem czy to dobre czy złe. Ale to jej wola. Żyła jak chciała i odeszła jak chciała. Wręcz tak, jak planowała. Ale o tym później. Tak więc pozałatwiałem wszelakie swoje polskie sprawy i ruszyłem do Grecji.
Trasa jaką przemierzałem od ćwierć wieku była jak jak wypłynięcie znów na rejs. Znajome granice, znajome postoje, znajome krajobrazy, wracałem do siebie. Niezrozumiałość węgierskich napisów aż cieszyła.
Pierwszy nocleg spędziłem w Serbii w Paracinie w moim ulubionym hotelu Petrus. Ponoć nie wolno było nocować w Serbii, bo coś tam, ale w tym bajzlu już mało kto wiedział co wolno, a co nie. No to zanocowałem. Hotel pamiętam z czasów jeszcze z czasów gdy podnosił się z wystroju z czasów marszałka Tito. Zawsze jak nocowałem w nim z grupami to wiele radości sprawiało poruszanie się po hotelu. Na wprost od wejścia były schody, które prowadziły tylko na pierwsze piętro. Za szafą zaś były schody które prowadziły na wszystkie piętra poza pierwszym. Teraz ewidentnie się tam pozmieniało. Wystrój nowoczesny, elegancki choć jak na Bałkany przystało z lekką nutką Bizancjum.
Następnego dnia wjechałem do Grecji. Wreszcie. Straumowany po sezonie poprzednim, nie mając pewności co będzie. Jak będzie z turystyką, jak z pracą. Jaka w ogóle Grecja okaleczona poprzednim, martwym sezonem, będzie. Pierwszą noc spędziłem u Maćka i Ewy w Pantaleimonas. Wrzuciłem rzeczy do pokoju, wziąłem ręcznik i pobiegłem na plażę. Sezon był wielką niewiadomą. Ale to się wtedy nie liczyło. Pływałem w Morzu Egejskim. U podnóża Olimpu i pod zamkiem świętego Pantaleimona. Kolejny chyba już 25 sezon w Grecji się zaczął. Następnego dnia ruszyłem na południe. Obowiązkowo zatrzymałem się w Kokkino Nero na kąpiel w lodowatej wodzie i zrobiłem stosowne zakupy lokalnego tsipouro. Zawsze się mogło przydać tam gdzie jechałem. Wieczorem dotarłem do Agii Theodori do hotelu Siagas Beach. Czyli tego w którym spędziłem pierwszy lockdown. Tak pomyślałem, że jakby nie ten lockdown do bym tej „Grecji nieznanej” do tej pory nie skończył. Widać było mi to potrzebne.
W hotelu ludzi nie wiele. Czekali na grupę ze Sport Tourist. Powałęsałem się po okolicy , odwiedziłem znajomych plantatorów oliwnych i cieszyłem się tym , że jestem w tym właśnie miejscu. Miejscu z którym się związałem i w którym się zadomowiłem.
Po dniu wolnym ruszyłem autokarem na lotnisko. Wreszcie byłem w autokarze! Pirat wrócił na okręt. Sezon dalej niepewny ale coś drgnęło. Normalność zaczęła wracać. Ale radość moja nie była pełna. Była jakby stłumiona i przygaszona. Czy nie zapomniałem jak oprowadzać? Czy nie wyszedłem z rytmu, czy dalej umiem pracować z ludźmi? Jak to teraz będzie wyglądało. Mimo stresów poszło dobrze. Ludzie też byli trochę wypłoszeni tym przymusowym odosobnieniem, choć zdeterminowani by gdzieś wreszcie wyjechać. W hotelu dawali takie bransoletki na ręce, więc od razu pytanie padło, a po co te zapinki. Odpowiedziałem, że jak się ktoś utopi, to straż wybrzeża będzie wiedziała z jakiego hotelu. Jak już tak odpowiadałem na pytania znak, że wracam do formy i że kompletnie nie zdziczałem.
Program był intensywny, wycieczki co drugi dzień, więc czułem się coraz pewniej. Znów zobaczyłem, Monemwazję, Ateny, Delfy, Epidauros, Nauplion. Miałem okazję tez po raz pierwszy przejechać się kolejką zębatą w Kalavrita. Już też zaglądałem na hotelowy basen jakie panie tam się pluskają.
Dodatkową atrakcją były największe od lat upały. Gdy schodziłem o 8 rano na śniadanie, to lało się ze mnie już po zejściu do stołówki. Po wypiciu gorącej kawy, podkoszulek można było wykręcać. Ale to nie miało znaczenia. Hotel radził sobie nieźle. Miał grupę z Polski, miał turystów indywidualnych, a w weekendy dopełniali go Ateńczycy. Hotel Siagas Beach nie jest nowy, ale jest zadbany i bardzo dobrze prowadzony. Jest i basen, i kawiarnia jest restauracja i fortepian ! Sprawnie zwinnie i dobrze. Ale najlepsza rzecz to bliskość morza. Na plaże nie trzeba robić wyprawy z torbami i pakunkami, dziadek nie musi lecieć przed śniadaniem zajmować miejsca dla rodziny jak nad Bałtykiem. Tylko po prostu się wychodzi na plaże bo hotel stoi 10 metrów od morza.
Nawet nie wiadomo kiedy czas z pierwszą grupą zleciał. Odwiozłem grupe na lotnisko i jeszcze tydzień sobie spędziłem w Hotelu. Akurat po tygodniu przyleciała znajoma z Pragi, to ją zabrałem autem z lotniska i pognaliśmy do Kokkino Nero. W Kokkino było spokojnie sielsko i pusto. Ale Kokkino Nero to dla mnie miejsc kultowe. Obowiązkowo wykąpałem się w zimnych basenach i popluskałem w morzu. Rozsmakowałem się też w lokalnymn tsipouro. Ma moc i działa ciekawie. Kokkino było pustawe tego roku. Serbowie nie przyjechali w ogóle, Polacy jecy byli to stali bywalcy, a na weekendy było pełno Greków. Patrząc z punktu widzenia turystyki to tak biednie. Ale za to spokojnie. Fajnie , że wakacje, ale co robić? Matka woła wracaj do Polski. No a co ja będę robił w Polsce? Rozesłałem oliwę i oliwki przed wyjazdem, kolejne miałem wysyłać w październiku. I co? Sierpień mam siedzieć w Polsce i co robić? Tu była chociaż szansa mała ze jednak coś się ruszy.
Wiec pojechałem do Pantaleimonas do Maćka i tam się zainstalowałem. Najpierw na tydzień jeden pokój potem na resztę sezonu drugi. Przy kuchni. Taki na piętrze. Pani powiedziała, że z widokiem. A jak się okazało to budziły mnie motory skutery i wyjące psy. Wiem już, że w Grecji, jak się jedzie na sezon, to trzeba wynajmować pokój z dala w ciszy i spokoju. Nie przy głównej ulicy. Natomiast bliskość kuchni była bardzo dobra. Zawsze można było zejść i coś zjeść. Z kuchnią trzeba dobrze żyć. Kucharzem jest Sebastian. Pół Grek z Nowej Huty. Dobry kompan i do rozmowy i do kufla. Jak mi tam pachniało na górze, to schodziłem i pytałem co tam się dziś w garnkach kotłuje, no i zawsze coś dostałem. Sebastian umie układać kostkę rubika, co dla mnie jest umiejętnością magiczną.
Ma żonę Kasię, co go pilnuje żeby za bardzo tam nie hulał. Kasia też tam pracuje przy śniadaniach. Jest jeszcze Rafał z Agnieszką. Czyli czwórka pracowników stałych,. Ja od wycieczek i Maciek z Ewą czyli zarząd i najwyższa dyrekcja biuro Szavel Travel. Rafał wozi na lotniska i z lotniska ludzi, a Agnieszka, tak jak Kaśka wydaje śniadania i wojuje z turystami żeby do kieszeni nie chowali jajek czy kotletów. Bardzo dobrze mi się z nimi pracowało. Rzadko się trafia taka praca, żeby ktoś pod kimś nie rył, nie podkładał nóg, albo nie mieszał. Szok w porównaniu do pracy w korporacjach turystycznych. Nikt nie kradł, nikt nie obmawiał, nikt pod nikim dołków nie kopał. Kaśka z Agnieszką super robiły swoja pracę, Rafał z Sebastianem też, więc taka była zdrowa atmosfera. Nie zawalamy i dajemy z siebie ile trzeba. Maciek, czyli szef mówi, że zebrał dobry zespół , który robi dobrą atmosferę. Dla mnie było ważne to, że mnie uczciwie traktował. Dostaję grafik wycieczek i je oprowadzam. Nie mam siły, to mówię wcześniej, że nie pojadę. A ktoś powie jak tu nie mieć siły? Przecież , jak wiele osób uważa, to żadna praca. No ale jak mi się trafiło raz 6 wycieczek w tygodniu, w tym rejsy na które muszę wstawać o 5 i wracam po 21 to już chyba jasne. Dla mnie Grecja to pasja życia, a dzielenie się wiedzą o niej to największa przyjemność. Nie umiem wycieczek odbębniać. Muszę być wypoczęty i w formie, a nie oczy na zapałkach .
Pewną pokusą był burdelik jakieś 200 metrów od mojej lokacji… Ale przeszedłem się raz i więcej moja noga w tym niecnym przybytku nie postąpiła. Nie wdając się w szczegóły, powiem, że to tak jakby ktoś prowadził piekarnię z suchym chlebem. Panie dość leciwe, fryzury jak z serialu „Dynastia”, a klientela powinna zainwestować w mydło i jakieś protezy zębów. Po prostu dziadownia. Dodam, że ta jaskinia rozpusty działała na zasadzie „to go”. Czyli nie mieli pokojów i trzeba było iść na plażę albo się szamotać w samochodzie. Zatem pokusa to była żadna i nie zarywałem nocy z powodu wizyt w podejrzanych klubach. Kto prowadzi burdel pracuje w usługach. A jakby standard wspomnianego lokalu porównać do jadłodajni, to by wyszła stołówka caritasu dla ubogich.
W taki to uroczy sposób, zaczynając od lokalnego burdelu opowiem o Pantaleimonas, czyli miejscu w którym spędziłem większość ostatniego lata. Miejscowość jest spokojna, cicha. Dużo w niej zieleni, Plaża piaszczysta. Takie większe Kokkino Nero z piaszczystą plażą. Dość szybko się zorientowałem że podobnie jak w Kokkino, tam też są lokalni bimbrownicy. Acz jednak do kokkino nero im daleko. Może są dobrzy ale kokkino to wirtuozi. Bałem się jak się tam odnajdę. Ale niepotrzebnie. W Grecji człowiek się odnajduje bardzo szybko, czy chce czy nie. To okolica go odnajduje i ludzie co zagadują, żartują, pytają czy wchodzą w jakieś dobre interakcje. Maciek ma różne pokoje. Można wybierać różne ceny i różne standardy. Bliżej plaży, dalej plaży. A ci co mają dalej od stołówki to mają śniadania zawożone. Pierwszy raz widziałem takie luksusy. Klientela u Maćka jest stała. I tak myślałem dlaczego. Ano bo się czują jak u siebie. Czasem w necie są takie oferty pokoje u Polaka, pokoje u Polki. Np Petaluda w Atenach. Wiesz do kogo jedziesz, dogadasz się i nie ma jakiejś przepaści kulturowej, że tam o 5 rano cię budzą na modły albo o 22 gaszą światło bo to przeszkadza słoniom co śpią w ogrodzie, albo wabi skorpiony. Po prostu ktoś z Polski co zamieszkał w jakimś kraju jest bardziej do dogadania i lepiej rozumie potrzeby Polaka.
Ciąg Dalszy Nastąpi…
Dobrze się czyta, czekam na ciąg dalszy ??
Pozdrawiamy i do zobaczenia w sierpniu !!!!